Moje wycofanie się z życia publicznego w mikronacjach spotkało się z różnymi głosami, głównie zadowolenia. To przykre. Zdarzyły się, to prawda, głosy odmienne — w Bialenii, czy tu w Sarmacji, jednak ginęły one w ogólnym odczuciu, które zapanowało. Nie spodziewałem się jednak niczego innego.
To czego się jednak nie spodziewałem to uczynienie sobie z mojej deklaracji wycofania się okazji do dalszego hejtu i gnojenia mojej osoby. Zobaczyłem wyzwiska, nazwano mnie publicznie skurwielem, a wielu to „polubiło”, w zasadzie nikt takiej postawy nie skrytykował (z zastrzeżeniem o Kristianie Arpedzie). I chcę powiedzieć jedną rzecz. Wolę być skurwielem niż obłudnym, pełnym zawiści, zakłamania i hipokryzji człowiekiem, który jedno mówi prywatnie, drugie mówi i robi publicznie. Wolę po stokroć być chujem niż osobą, która ujawnia prywatną korespondencję czyniąc z niej argument podpierający tymczasową tezę. Wolę pozostawać w Waszej przytomności „zdradziecką mordą” niż trząść się świętym oburzeniem, że „wycofał się a wciąż się loguje i zagląda na IRCa”. Wolę, bo taki skurwiel, chuj i zdradziecka morda pod każdym względem bywa lepszy od tych, którzy odmawiają innym prawa do zabawy i idą w swym zaciekłym krytykanctwie o wiele za daleko, nawet jak na standardy mikronacyjne.
Większość moich działań w Sarmacji koncentrowała się na polityce. Zawsze. Polityka jest taką dziedziną, w której gra toczy się na nieco innych zasadach niż normalnie. To pole, na którym idee i postawy mają się ścierać, mają iskrzyć, a w tym zgiełku ma pojawiać się konsensus. Zawsze byłem zdolny do konsensusu i niejednokrotnie na niego się zgadzałem. Z każdym, kto do niego był gotowy, z każdym, kto był na tyle dojrzały politycznie by rozumieć, że nie ma w polityce „moje”/”twoje” a jedyna sytuacja zwycięska to „nasze”. Nie każdy to rozumie. Politykę można i należy przekładać na teorię gier. Można ją postrzegać jako grę o sumie zerowej — wtedy to zawsze kończy się konfliktem, ale można też w sposób odmienny. Jako grę o sumie niezerowej, gdzie możliwe jest rozstrzygnięcie win-win. Tu nie zawsze musi być tak, że istnieje tylko triada „wróg mojego wroga jest moim przyjacielem”, czy druga „przyjaciel mojego wroga jest moim wrogiem”. Dziś w Sarmacji te dwie niestety dominują. Nie umiemy patrzeć na politykę jako targ, proces dochodzenia do wspólnego zwycięstwa, choćby ostateczny owoc nie zawsze był tym najsmaczniejszym. Z niewiadomych przyczyn postrzegamy politykę albo jako rytualne pole ponadnarodowej zgody, albo pole wojny totalnej. I tak, i tak, jest źle.
Siłą rzeczy za zabawą w politykę idzie też określona postawa i charakter. Wiem jaki jest mój, wiem, że wiele w nim wad. Nie ma osoby, która wad nie ma. Sytuacja zmienia się jeśli z pola politycznej walki w grze „Sarmacja” wyjdziemy by pogadać w realu — czy to w cztery oczy, czy za pomocą internetowych komunikatorów wszelkiej maści. Kto to zrobił zna mnie z nieco innej strony. Realnie rozmawiałem z bardzo wieloma osobami. Także tymi, z którymi w Sarmacji niejednokrotnie się nie zgadzałem, niekiedy fundamentalnie. Zawsze to jednak były świetne kontakty.
Jestem krytykowany za to, że bywam „sztywny”, za mało „śmieszkuję”, jestem „zbyt profesjonalny”. Przyjmuję to pokornie. Wiem, że tak bywa. Owszem. Postaram się to zmienić. Pojawia się krytyka, że „zbyt szybko i zbyt mocno chcę osiągać swe cele”. Owszem, i to u mnie ma miejsce, nie zawsze, ale tak. Nad tym elementem już pracuję od jakiegoś czasu i zmieniło się to, ale zbyt słabo i mało to widać. Również będę chciał możliwie prędko to wyeliminować, chociaż nie da się zapewne całkowicie. Pojawiły się też słowa o tym, że „manipuluję” i „kłamię”. Te oceny odrzucam. Są one całkowicie nieuprawnione. Nigdy nie manipulowałem w celu osiągnięcia jakichkolwiek korzyści, nigdy świadomie nie kłamałem. Owszem, przyznaję, działając szybko i dużo niekiedy dochodzi do sytuacji, że niektóre sytuacje mi się zamazują, nie pamiętam wszystkich elementów i niekiedy projektuje je sobie na gorąco, co powoduje wrażenie „kłamstwa”. Nie jest to jednak świadome i nigdy świadome nie było. Popracuję nad tym by lepiej sprawdzać odwołania do przeszłych sytuacji, tak by nie konfundować odbiorców.
Nikt nie jest doskonały. Każdy chce być jak najlepszy i każdy ma jakieś tam ambicje. Jedne są bardziej rozwinięte, inne mniej. Jedne zasadne, inne na wyrost. Życie je weryfikuje. Ale to ambicje pozwalają nam się rozwijać. To co pomaga w doskonaleniu się to także krytyka, głównie krytyka konstruktywna. Bardzo pomagają rozmowy w cztery oczy/klawisze, gdy w zupełnie innej atmosferze to i owo jest analizowane. To co jednak nie pomaga, to co utrudnia, i to co powoduje, że wycofujemy się… to krytykanctwo, które nie ma nic wspólnego z krytyką. To także hejtowanie i zwykłe gnojenie. Nawet najbardziej gruboskórny skurwiel ma granice wytrzymałości. Moje zostały złamane i zniszczone.
Dlaczego odmawiacie mi prawa do pomyłek, dlaczego odmawiacie mi prawa do zmieniania się i dlaczego odmawiacie mi prawa do samodoskonalenia się i rozwoju, który tych pomyłek bywa owocem?
Szerszy komentarz później.
Zresztą każdego ktoś kiedyś musi z błotem zmieszać.
Co Cię nie zabije to Cię wzmocni. :)
Tak czy siak, Gauleiter ma rację, za dużo emocji. I skupienia na sobie.
Tak naprawdę to różnie bywało, a że nadepnął Hrabia na odciski dość dużej grupy osób to jest jak jest. Sam komuś czasem na coś nadepnę, więc wiem jak jest. Tak, czy owak dziękuję Hrabiemu za ogrom pracy, którą Prześwietny włożył w rozwój Sarmacji, bo zrobił PP wiele dobrego. Bynajmniej ja zapamiętam również i pozytywne strony.
PS: Czy to aby nie skutki domieszki gorącej baridajskiej krwi?
Zanim jednak przejdę do właściwej części komentarza, pragnę się zareklamować. Potrafię przewidzieć przyszłość. Kilka dni temu napisałem komentarz. Ledwie kilka dni później pojawiły się w Sarmacji takie oto słowa:
Jeszcze kilka dni później pojawił się artykuł, który obecnie komentuję, a w nim:
Czy to wystarczy Sarmatom za próbkę moich umiejętności przewidywania przyszłości? Mam nadzieję że tak.
Kończąc jednak wątek humorystyczny, chciałbym zauważyć, że zarówno pożegnanie, jak i ten artykuł zawiera poważne oskarżenia. Oskarżenia kierowane do publiki, nie do konkretnych osób. Mechanizm ten, stosowany zresztą wcześniej, jest prostym zabiegiem, mającym na celu sprowadzić konkretne osoby do mnogości, potęgując negatywne odczucia, a także utrudniający jakąkolwiek obronę przed nieuprawnionymi tezami (w końcu nie mówi się o konkretnej osobie, tylko o ogóle!). Wiem czemu nie powiedziałeś konkretnie o mnie, Pavielu, czy kimkolwiek innym, kogo mógł dotyczyć ten tekst. Nawet jeśli było to zrobione czysto intuicyjne, jest to jeden z tych rodzajów zarzutów, które niezwykle ciężko odeprzeć. Bo są skierowane „do publiczności”.
Zarzuty z tekstu pożegnalnego potraktowałem jednak jako skierowane do mnie. Bynajmniej nie oznacza to jednak, że przyznaję się do hipokryzji. Wręcz przeciwnie. Przyczynę, dla której uważam, że Robert von Thorn kierował słowa o hipokryzji do mnie, można znaleźć choćby w wielu miejscach publicznych Księstwa Sarmacji z początku roku. Dla przykładu:
To nie jest jednak pierwszy przypadek nazwania mnie hipokrytą. Zdarzało się to wielokrotnie wcześniej, głównie na forum, w dyskusjach, a nawet w oficjalnych wątkach Sejmowych. Dla zainteresowanych, polecam wyszukiwarkę. Na podstawie tej przesłanki, i relacji Roberta von Thorna o mnie, uznałem, że przynajmniej część z zarzutów jest kierowanych do mnie. Komentarze, jakie dotarły do mnie od innych osób, po mojej odpowiedzi w wątku, również utwierdzają mnie w przekonaniu, że się nie mylę.
W odpowiedzi na „pożegnanie” Roberta von Thorna, stwierdziłem iż zostanie przeze mnie zapamiętany, jako osoba, która kłamie, manipuluje. Nadto użyłem określenia „s******l” (cenzura własna). Była to wypowiedź oczywiście ostra, z której nie jestem dumny. Kto zna mnie nieco dłużej wie, że cenię zachowawczość i spokojne podejście. Mimo wszystko, zdarzyło się mi zareagować emocjonalnie. Słowa nie są jednak bezpodstawne, nie są to pomówienia. Nie podałem jednak faktów, na których oparłem te „oceny”, a pojawiły się wątpliwości, co do ich rzetelności, toteż zrobię to w tym momencie. Na marginesie, żałuję, że druga strona, nie uważa za stosowne, uzasadniania swoich tez.
W przytoczonej przeze mnie wcześniej sytuacji, Robert von Thorn, zamieścił w artykule nieprawdziwe tezy na mój temat, związane z moją kandydaturą na stanowisko Marszałka Sejmu. Ponieważ w Sarmacji nie obowiązują żadne regulacji dotyczące prasy, a kłamstwo nie jest zabronione, nawet wśród dziennikarzy, zdecydowałem się wyegzekwować stosowne przeprosiny na własną rękę. Wyraziłem żądanie stosownego sprostowania z przeprosinami za kłamstwo (nie wspominałem o umyślności), na łamach Obserwatora Sarmackiego, pod rygorem nazywania autora artykułu kłamcą. Sprostowanie nie zostało opublikowane do dziś.
CDN.
W chwili pożegnania Robert von Thorn literalnie nazwał społeczeństwo Sarmatów hipokrytami. W domyśle miał na myśli mnie. Uznałem więc, że umowa ustna zawarta 25 lutego 2017 roku w obecności Sarmatów na IRCu, została zerwana z winy Roberta von Thorna, a co za tym idzie mam pełne prawo i powody do nazywania rzeczonego kłamcą. Zanim jednak pojawią się głosy, że jestem zawzięty – nie mam w planach tego robić tak jak obiecałem na początku. Było, minęło. Sprostowanie na pewno byłoby pozytywnym akcentem, lecz cóż. Nie oczekuję, że to się stanie.
Drugim zarzutem, który postawiłem to zarzut o manipulację. Robert von Thorn zaprzeczył, mimo iż nie tak dawno użył tego środka, dla zdeprecjonowania kandydata na kanclerza partii opozycyjnej. Manipulacja informacją w celu osiągnięcia konkretnej korzyści – ośmieszenia kandydata opozycji dla uzyskania lepszego wyniku własnej frakcji. Jest to przykład prosty. Jest to przykład niezaprzeczalny, lecz może być tłumaczony „walką polityczną”. Albo wspomnianej w artykule „wojny totalnej”. Jednak to nie wszystko. Choć już jakiś czas temu, zdarzyła się rzecz, która uderzyła bezpośrednio we mnie.
Wciąż mam w pamięci atak Roberta von Thorna na mnie, na IRCu. Atak bezprecedensowy, zahaczający o atak na mnie, odnoszący się do mojego realnego zawodu. Atak, który nie miał na celu nic więcej jak zgnoić mnie. Zostałem za to przeproszony… Lecz kilka rzeczy wciąż nie wyszło na światło dzienne. Kilka dni po tym zdarzeniu, będąc nieco zmieszany całą sytuacją, skontaktowałem się z Jego Książęcą Mością, z prośbą o poradę w rozwiązaniu tego konfliktu, który tak niesamowicie eskaluje. Rozmowa przebiegła w taki sposób, iż zapis z tej publicznej rozmowy przekazałem Jego Książęcej Mości. Dostałem wtedy informację, o niesamowitej perfidii Roberta von Thorna. Z całego zapisu rozmowy, w której byłem chamsko atakowany, Jego Książęca Mość dostał od Roberta von Thorna wycięty jej czterolinijkowy fragment, w której formułuje zarzuty przeciwko niemu. I choć moje zarzuty nie były w pełni potwierdzone… Były wygłoszone po fali ataków na mnie. To jednak nie zostało przekazane Jego Książęcej Mości. Czy przekazywanej wyciętej z kontekstu wypowiedzi, w celu przedstawienia siebie jako ofiary, w oczach sarmackiego Monarchy, nie można nazwać najbardziej perfidną manipulacją?
To było czystej postaci s*****lstwo, wobec mnie. Dociera mnie wiele plotek. Dociera do mnie wiele głosów. O części z nich nie mogę powiedzieć. Część pozostaje wyłącznie w strefie domysłów. Mam jednak odczucie, że jestem jednym z tych, którzy przez Roberta von Thorna zostali pokrzywdzeni najmocniej. I obawiam się, że o większości rzeczy nie mam w ogóle pojęcia.
Na zakończenie, chciałbym odnieść się rzeczy do dwóch tez, bezpośrednio z artykułu:
O moim podejściu mówiłem na spotkaniach realnych kilku osobom, którym ufałem, że tego nie powiedzą. Pierwszy raz w Sarmacji jednak powiem to oficjalnie. Odmawiam jakichkolwiek spotkań z Tobą. Po tym co powiedziałeś do mnie w rozmowie prywatnej z 29 listopada 2016 roku, nie mam żadnych złudzeń. Dopóki nie zmienisz się – nie chcę.
Nie odmawiam. Znam Cię od około dwóch lat, gdy wróciłeś do Sarmacji. Nie zmieniłeś się od tego czasu ani trochę. Inni mówią, że nie zmieniłeś się od 10 lat. Jestem z tych głupców, którzy wierzą, ze każdy ma szansę na kolejną szansę. I choć z ostrożnością, będę w stanie kolejny raz dawać się bić w twarz. Lecz… Nie zrobiłeś nic, by swoje postępowanie jakkolwiek zmienić.
Dekada w mikronacjach to eony, ludzie się zmieniają, a w ogóle chodzi o pewien poziom przyzwoitości.
Terefere.
Ostatnimi czasy lubujemy się w przedstawianiu Sarmacji jako wrogiego, niechętnego nowym mieszkańcom, promującego haniebne metody radzenia sobie z delikwentami środowiska. Moim zdaniem jest właśnie zupełnie odwrotnie. Jesteśmy zróżnicowaną do granic możliwości grupą ludzi, każdego z nas łączą przeróżne relacje — nie doświadczy się tu jednak hejtu w klasycznej tego postaci. Doceniajmy to, co mamy, pamiętając jak złośliwy, destrukcyjny i wrogi potrafi być polski Internet, gdzie nie ma miejsca na potknięcia, a jakiekolwiek próby naprawienia sytuacji spotykają się z niekończącą szyderą i kpinami. Wielu Sarmatów przez lata błądziło, popełniało błędy, ale po jakimś czasie przyznawało się do nich i uzyskiwało swoiste „rozgrzeszenie” społeczności.
Robercie, Twój wkład w życie Księstwa przez ostatnie dwa lata, bo tylko przez taki okres Twojej działalności Cię znałem, był ogromny. Wulkan aktywności, zażarta walka polityczna, reformy, zmiany, liczne artykuły i wypowiedzi — to właśnie RCA w pigułce. I nikt Ci tych zasług nie odbiera. Czy wszystko co zrobiłeś było dobre? Pewnie nie. Czy wszystko było okropne? Również wątpię. Jednak sam fakt angażowania się jest czymś godnym najwyższej pochwały.
Czas zastanowić się, czy przypadkiem to Ty co najmniej w połowie nie zawiniłeś, tworząc w Sarmacji swój wizerunek. Wizerunek, który część Sarmatów wyśmiewa, a część jest do niego skrajnie niechętna. Z Twoich słów wycieka ogromny żal. Żal do społeczności, do jednostek. Pytanie brzmi: o co? Nieraz czytaliśmy już Twoje wypowiedzi mówiące o tym, że „każdy popełnia błędy”, „nikt nie jest doskonały” i „wszyscy mamy wady”. Wiemy to, Robert. To dosyć oklepane frazesy. Może czas zwyczajnie zrobić rachunek sumienia i miast pisać podobne artykuły usiąść i pogadać z ludźmi, których jakoś do siebie najwidoczniej zraziłeś? Może za coś ich przeprosić? Zrobić krok w tył?
Kiedy rozmawialiśmy w maju, gdy odrzuciłeś moją kandydaturę do Prefektury, mówiłem Ci na koniec mniej więcej tak: "Nie składałem tej kandydatury by się z kimkolwiek kłócić. Odchodząc z polityki i szukając nowych zajęć postawiłem sobie za cel dążenie do łagodzenia relacji. [...] Nie raz i nie dwa wykazałem daleko posuniętą lojalność wobec współpracowników. Szkoda, że nie dane było mi to też Tobie udowodnić." Minęły ponad dwa miesiące, uchybiłem tym słowom? Nie. W tym czasie nie zaatakowałem nikogo w Sarmacji, nikogo nie zwyzywałem, nikomu nie podciąłem skrzydeł, nikogo z Księstwa nie wypchnąłem, itd. Jako publicysta komentowałem, czasem ostrzej, czasem luźniej. Nic czego nie robią inni. Problem w tym, że moje słowa, jakiekolwiek one by nie były, wywołują od razu znacznie głębszy i mocniejszy rezonans niż wypowiedziałby je ktokolwiek inny. Tak jest. Po prostu. Zawsze wywołują niewspółmierną do ich wymowy reakcję, niekiedy są przyczynkiem do kolejnych na mnie ataków. Pewnie, napracowałem się by to dostawać... ale dziś nie walczę o to by tak nie było, ale by to było po prostu sprawiedliwe. By miało granice, by było cywilizowane. A nie jest.
I usunąłem się w cień. Patrzę, czytam, a nawet się loguję mimo wszystko. I staram się brać pod uwagę to co się mi mówi. Luzować język, luzować nerwy, pokazać się, że nie jestem sztywny palem wbitym w moją rzyć. Ale to nic nie daje, powoduje dalsze szyderstwa, potęguje ataki, itd. Co mi zatem zostaje? Pokornie przyjmować ciosy? Walczyć i oddawać? Odejść z Księstwa na dobre i tym razem, mając na karku ponad 40 lat, już do niej za 5 lat nie wracać? Ambicji się wyzbyłem... osiągnąłem co mogłem, więcej nie osiągnę. Cieszę się z dorobku, smucę, że nie dane mi było osiągnąć cel, w który mierzyłem. Naturalna kolej rzeczy, takie jest życie, nie wszystko dostaniemy, nie wszystko osiągniemy. Rozumiem to, pogodziłem się z tym. I co to daje? Mówisz, że to co się dzieje to nie hejt (w tradycyjnym rozumieniu), że daleko nam do polskiego internetowego piekiełka, a ja właśnie tak to odczuwam. Czytamy co trzecie zdanie, odnosimy się co do piątego, komentujemy i szydzimy tylko z tych elementów, które nam są wygodne pod tezę, resztę omijając.
Mogę się starać, mogę naprawiać, rozmawiać, szukać koncyliacji. Tak zresztą kilka ostatnich miesięcy robiłem. Ale co to da, jeśli podejście takie mam tylko ja, a konsekwencją tego stają się kolejne ataki i niezbyt miłe (tak po ludzku) sytuacje?
Dziękuję Albert za to co napisałeś. Szczerze.