S
zara codzienność wyzierała zza ciepłych promieni sierpniowego słońca. Dziewczyna miała spędzić kolejny nudny dzień za ladą, podając nienagannie wystrojonym pracownikom banku beztłuszczowe pitne wywary miodowe. Przecież będąc szlachcianką w jednym z największych banków Księstwa Sarmacji nie można sobie pozwolić na gram zbędnego tłuszczu. Varia westchnęła stając przed imponującym, z każdej strony ozdobionym gmachem i skierowała się do wielkich mosiężnych drzwi. Czerwone litery dobitnie uświadamiały potęgę skrywającą się za marmurowymi ścianami - „Wielki Bank Baridasu”.
- Varia! Za 3 minuty moja kawa! Na biurku! – krzyknęła przy samym wejściu nienagannie ubrana szlachcianka o długich, sięgających bioder blond włosach i imponująco długich nogach.
- no tak.. ja tu tylko parzę miód – mruknęła pod nosem. Starszawy, pucołowaty strażnik stojący przy drzwiach wejściowych uśmiechnął się i mrugnął do niej porozumiewawczo.
- Gdyby nie ty popadaliby jak muchy po godzinie, twój bizoński wywar chmielny jest najlepszy. – powiedział.
- zaszczytna rola mi się trafiła – odpowiedziała i włączyła ogromny piec, dając wszystkim do zrozumienia, że dzień czas zacząć. Nie minęło pięć minut, a kolejka zapełniła się widokiem kontuszy i żupanów. Z jednym małym wyjątkiem. Przez zgiełk wykrzykiwanych pospiesznie zamówień usłyszała „miód chmielny z syropem klonowym”. Wszyscy jakby zamarli – kto mógł zamówić coś tak kalorycznego? – zdawały się pytać twarze Sarmackich finansistów i bankierów. Od razu dostrzegła śmiałka, miał na sobie beżowy kontusz, o dziwo, nie zapięty na górze, a jego przystojną opaloną twarz zdobił kilkudniowy zarost.
- Nie stąd? – zapytała, gdy podszedł do kasy. W odpowiedzi błękitne oczy zmierzyły ją lodowatym spojrzeniem. "Oni wyglądają jak wilki, ale on jest zimniejszy niż cały lodowiec" - pomyślała. Na jego widok coś dziwnego stało się z jej dłońmi, do tej pory pewne, roztrząsały się na dobre, a nogi dotąd mocno stąpające po ziemi zamieniły się w watę. Serce waliło jak oszalałe oblewając jej ciało gorącem. "Co się ze mną dzieje?" – pomyślała ze stracham Varia.
- Nawet wywar mają tu gorszy – powiedział z obrzydzeniem Carl Von Fertschvien – A obsługa? – raczej stwierdził, niż zapytał, wycierając małe plamy wywaru ze spodni. Spojrzał z wyrzutem na stojącą za ladą dziewczynę, jakże ona nie pasowała do tych idealnie wypacykowanych szlachcianek sączących swoje skinny miody. Jej długie włosy w kolorze słońca, kontrastowały z czarną, jedwabną koszulką, a piegi rozsiane po całym nosie?
- Nie dziwne, że parzy tu tylko wywary – mruknął wychodząc z gorzelni. Skierował się ku przeciwległej ulicy, gdzie na potężnym gmachu stworzonym z lekko błękitnego marmuru widniał napis „Sclaviński Konsularny Bank Kredytowy”. - W domu najlepiej - powiedział pchając drzwi wejściowe.
Następnego dnia Varii nie przytłaczała myśl o żmudnej pracy wśród idealnych ludzi Sarmackiego biznesu. Świat zdawał się piękniejszy, słońce ogrzewało delikatnie skórę, muskając ją opalizującymi promieniami. Czekała na niego. Poprzedniego dnia szukała go wszędzie, zaniosła nawet kawę złośliwej blondynce, byleby sprawdzić czy nie ma go w którymś z biur. Nie pojawił się w godzinie największego szczytu, nie wyróżnił się na tle kolorowych strojów. Może zachorował? Albo strącili do lochu? Albo potrącił go powóz? Jej głowa była pełna myśli i złych przeczuć, gdy nagle usłyszała…
- miód chmielny z syropem klonowym poproszę
Czy to będzie romans?